MAGDALENA

Magdalena ledwo przywlokła się na warsztaty. Wczorajszy, obfitujący w atrakcje dzień i długa podróż dosłownie zwaliły ją z nóg. Czyniąc więc zadość swojemu staremu zwyczajowi, zasnęła w ubraniu i mimo najszczerszych chęci zrobienia dobrego pierwszego wrażenia na współautorach, a zwłaszcza na jednym z nich, wyglądała dziś wybitnie niewyjściowo.

- Jak na bezrobotną i tak nieźle – mruknęła do siebie, przeglądając się dyskretnie w ekranie telefonu.

Czekając na resztę, odtwarzała w pamięci wczorajsze wypadki. W końcu nie co dzień za jednym zamachem traci się pracę i jedyną realną szansę wydania swoich wierszy. Filiżanka kawy, wylana wczoraj na dyrektora niszowego wydawnictwa, załatwiła jej to jednak błyskawicznie. Szef, który miał nadzieję na jakieś interesy z wydawcą, kazał się jej natychmiast wynosić. Więc się wyniosła. Na dworzec kolejowy. A potem tu.

Stała więc teraz przed salą, w której za chwilę miały się rozpocząć warsztaty, i powoli docierało do niej, że ten projekt to jej ostatnia szansa na opublikowanie czegokolwiek.

– A kto wie? Może jak się spodoba, to uda się im wcisnąć coś jeszcze? Muszę się w takim razie postarać. Muszę być najlepsza – powtarzała jak mantrę, próbując poprawić niesforną grzywkę.

– I jak tam twoja Tosia? – usłyszała nagle za plecami. Wykonała mało efektowny półobrót i już stała twarzą w twarz ze swoim wczorajszym towarzyszem podróży.

– Eee… Dobrze! A jak tam twój kucyk? – wypaliła, żeby odpowiedzieć cokolwiek.

– Też nie narzeka – odparł wyraźnie rozbawiony. – Tak w ogóle to Szymon jestem – wyciągnął rękę w jej stronę.

– Magdalena… to znaczy Magda – wyjąkała.

Na szczęście na horyzoncie zaczęli pojawiać się kolejni uczestnicy warsztatów, którzy wybawili Magdalenę z konieczności kontynuowania tej żenującej rozmowy. Przypadł jej do gustu zwłaszcza jeden z nich, będący tu z pewnością nadprogramowo, bo mimo iż wierzyła, że psy, a szczególnie suki są znacznie mądrzejsze od większości ludzi, nie podejrzewała ich jednak o zdolności literackie. Z prawdziwą przyjemnością oddała się jednak głaskaniu, poklepywaniu i szeptaniu ciepłych słów wprost do psiego ucha. Robiła to tak gorliwie, że nie dosłyszała imienia właścicielki tej czworonogiej piękności, którą – dałaby sobie za to rękę uciąć – już gdzieś widziała.