MAGDALENA

Czy nie zechciałbyś mnie uratować? Przed gniewem Andrzeja, bezsenną nocą, utratą pracy i wiecznym literackim niebytem? Po tym dramatycznym wstępie Magdalena w żołnierskich, jak na jej rozbuchaną składnię, słowach wyjaśniała, na jaki rodzaj wybawienia w skrytości swego niewieściego serca liczy. I że w zamian może zaoferować pyszne wegeciasteczka, które są jej daniem popisowym (to, że nic innego, co kiedykolwiek wyszło z jej kuchni, nawet w najmniejszym stopniu nie przypominało produktu nadającego się spożycia, taktownie przemilczała). Na pełną napięcia chwilę jej palec wskazujący zawisł nad klawiszem DELETE i Bóg jeden raczy wiedzieć, jak by się to skończyło, gdyby nie pewien komar, który akurat postanowił odpocząć na ENTERZE. Okazało się, że dla niego był to odpoczynek wieczny, a dzięki jego ofierze znajomość Magdaleny i tajemniczego literata weszła w kolejne stadium cyfrowej zażyłości.

Wysiłek intelektualny, jaki Magdalena włożyła w te kilka zdań, znacznie przekraczał jej obecne moce przerobowe. Nadzieja, tak gwałtownie rozbudzona w jej sercu, gasła z każdą sekundą oczekiwania na odpowiedź. A jej dotkliwy brak wbrew wszelkiej logice przynosił dziwną ulgę. Z uporem maniaka nie ustawała więc w wysiłkach, żeby odtworzyć w pamięci zawartość zaginionego pliku. Póki co jednak bezskutecznie wpatrywała się przekrwionymi oczami w pierwsze zdanie: Barykadę ustawili mi pod oknami.