MAGDALENA

Doskonale słyszała wszystko, co działo się na plaży, ale nie miała siły się ruszyć. Z odrętwienia wyrwał ją dopiero nieznany donośny głos: – Znowu się spotykamy Lukrecjo.

Ostatkiem woli przybrała pozycję mniej więcej wyprostowaną i chwiejnie ruszyła w kierunku grupki nowych znajomych. Pokonanie tego niedużego dystansu zajęło jej całe wieki. Kiedy w końcu dotarła na miejsce, ze zdziwieniem stwierdziła, że zamiast Lukrecji obok Joanny i Klemensa siedzi jakiś obcy facet. Dopiero kiedy podał jej rękę, dźwięcznie wypowiadając swoje imię, rozpoznała w nim faceta, przed którym zbłaźniła się kilka dni temu na rozmowie kwalifikacyjnej.

– Lena…to znaczy Magdalena – odpowiedziała. Nie poznał mnie. Jak to możliwe? Nie poznał! – cieszyła się w duchu. Nie wszystko było więc jeszcze stracone. Co prawda dłoń, którą przed chwilą mu podała, na kilometr cuchnęła rzygami, ale to nic przy tym, co odstawiła podczas tamtej feralnej rekrutacji. Wzbijając się na wyżyny swoich możliwość i wykorzystując cały swój urok osobisty zalanej w trupa grafomanki, usiłowała zrobić na swoim niedoszłym pracodawcy piorunujące wrażenie. On jednak bardziej niż konwersacją z nią był zainteresowany losem Lukrecji, która zniknęła gdzieś przed chwilą.

– Pójdę jej poszukać – rzucił i zaczął podnosić się z piasku. Magdalena jednak go uprzedziła.

– Lepiej ja to zrobię. Wiesz, to mogą być jakieś babskie sprawy – i zataczając się lekko, ruszyła w kierunku, w którym podobno udała się Lukrecja.