LUKRECJA

Słońce wschodziło powoli. Lukrecja zamknęła oczy i poczuła, że ogarnia ją stan błogości i spokoju. Przypomniała sobie dziwnie smakujący deser przygotowany przez Olafa. Cukier pływał w jej żyłach jak dające się słyszeć morskie fale. Siedziała na plaży z Joanną i Klemensem. Rozmowa zeszła na psy, a dokładnie na te, które każdy z nich kiedyś posiadał. Pili zimne piwo i czekali na resztę warsztatowiczów. Lukrecja czuła się euforycznie, a jednocześnie coraz ciężej jej się rozmawiało; słowa przychodziły z trudem i nawet trochę przysypiała. Cukier z deseru spada orzekła w myślach. Minimalnie ożywiła się, gdy usłyszała znajomy głos. Znowu się spotykamy, Lukrecjo Grzegorz ni to oznajmił, ni to zapytał. Jej przyszły szef (to się jeszcze okaże) pojawił się niespodziewanie i, podobnie jak w pociągu, usiadł jak gdyby nigdy nic, by uciąć sobie pogawędkę. Nie było mu trudno dopasować się do tematu o psach. Klemens miał ze sobą butelkę z jakimś egzotycznym alkoholem, nieznanym nikomu z obecnych, którą podał Grzegorzowi, zachęcając wszystkich do skosztowania. Sam nie pił, tłumacząc się wcześniejszym spożyciem. Dał mi to jakiś facecik za nadgryzionego hamburgera powiedział. Lukrecja po trzeciej kolejce tego trunku nie chciała ani rozmawiać, ani być w tym miejscu. Poczekajcie chwilę poprosiła i chwiejnym krokiem poszła przed siebie. Jej ciało stało się mieszaniną drgawek, gorąca, chłodu, odśrodkowego bólu i bezwładności.

W jej głowie działa się Pikseloza.