KLEMENS

Nie poznał mnie. Jak to możliwe? Nie poznał! – Klemens był niepocieszony. Spoconą ręką trzymał dłoń Andrzeja. – Klemens, miło mi – powiedział i przełknął z trudem ślinę. Patrzył na Andrzeja z niedowierzaniem. Stali właśnie twarzą w twarz, tak jak się tego spodziewał przez ostatnie lata. Myśli kłębiły się niespokojnie. Tyle razy wyobrażał sobie moment ich spotkania, ale nic, czego oczekiwał, nie miało miejsca. Andrzej uśmiechał się do niego przyjaźnie, a to nie tak miało być. Miał go poznać i po latach miał mu od razu powiedzieć, że bardzo się pomylił. Wyrazić skruchę, żal i przeprosić. Klemens miał milczeć, wysłuchać go do końca, a potem mu powiedzieć, że nie ma do niego żalu. Może nawet poklepać przyjaźnie, ale tak, żeby trochę zabolało. Miał to dobrze przemyślane. Najpierw uśpić jego czujność, a potem w odpowiednim momencie zrewanżować mu się za tamto upokorzenie. Przy pierwszej nadarzającej się okazji. To nie tak miało być.

Czuł na sobie spojrzenia wszystkich. – Dobrze, że już jesteś – słowa Andrzeja wyrwały go z zamyślenia. Chwilę temu wszedł właśnie do niedużej sali. Wszyscy już siedzieli i choć nie chciał się rzucać w oczy, to jego spóźnienie nie umknęło niczyjej uwadze. Andrzej stał na środku i przerwał, gdy Klemens wszedł. Spojrzeli na siebie. – Przepraszam za spóźnienie, nie mogłem trafić – wysapał zziajany Klemens. Ubrany był w pseudoskórzaną kurtkę, spod której wystawała sprana zielona koszulka, z wielką mokrą plamą na środku. Ubranie kurtki przy takiej pogodzie nie było najlepszym pomysłem. Na plecach miał dość ciężki plecak i był pewien, że gdy go zdejmie, będzie musiał odkleić kurtkę i koszulkę od pleców. Wymowne spojrzenie dziewczyny o fioletowych paznokciach zdawało się potwierdzać jego przypuszczenie.