SZYMON

– To jakieś nieporozumienie – odparłem z udawanym spokojem. – Może menedżer to załatwi.

– Menedżer nie żyje – usłyszałem głos z sąsiedniej kasy. – Nażarł się ciasteczek z wróżbami i zmarł.

No tak, z taką obsługą to wyłącznie można umrzeć – pomyślałem. Odwróciłem się, szukając jakiegoś wyjścia z tej farsy. Za mną zebrała się już porządna kolejka zniecierpliwionych klientów, z których żaden nie wyglądał na skłonnego do okazania mi pomocy, już szybciej gotowi byli roznieść mnie na strzępy. Zwierzęta nie ludzie, człowiek człowiekowi wilkiem i takie tam. Złapałem się za głowę, to od słońca taki potok myśli. Ile ja już wody nie…

– Załatwimy to jak mężczyźni. Jest za ciepło na rozmowę – obok mnie wyrosła góra mięśni zwieńczona nieforemną woskową twarzą, z której powoli skapywała krew.

Zaraz. Naprawdę skapywała z niej krew? Cofnąłem się pod kasę z takim impetem, że aż wyrżnąłem głową o kasę. To, co zaczęło się jako niewinna metafora, nagle zaczęło mi przypominać jakiś niedorobiony sequel "Lśnienia".

Zjeżyły mi się włosy na głowie, gdy stare obszary mózgu zaczęły wysyłać sygnały do nóg, z nakazem natychmiastowej ucieczki… Ale nie uciekałem. Zastanawiała mnie zbyt zwyczajna reakcja reszty klientów, którzy obojętnie patrzyli po sobie, wzruszali ramionami – słowem, wcale nie widzieli kupy mięśni, krwi, no i dwóch trzymających się za ręce bliźniaczek przy stoisku z mięsem (mogłem przysiąc, że chwilę temu ich tam nie było!).

Westchnąłem. Czas jakby zakrzepł z lenistwa, pozwalając na nieco więcej niż powinien. W moją stronę powędrowała pięść ochroniarza (nie muszę mówić, że złaziła z niej skóra, prawda?). Odskoczyłem niemrawo, jakby mój mózg nie był do końca pewien realności zagrożenia. Odwodnienie przeszło mi przez głowę, odwodnienie z dodatkiem reminiscencji z Kubricka i postapokaliptycznych gier wojennych. Albo prawda, i faktycznie jest tak ciepło, że ludziom zaczęły gotować się w żyłach czerwone krwinki. Zacisnąłem zęby, myśląc o tym, że najlepiej będzie sprawdzić obie wersję naraz. Porwałem więc jedną ze zgrzewek i pośpiesznie (o ile mnie czas nie mylił) pobiegłem w stronę dziwnie chwiejącego się wyjścia.

Łupnąłem głową w kafelki i tak w strasznie głupi sposób na zawsze straciłem przytomność.