KLEMENS

Od maili zależało wszystko. Przychodziły zlecenia od wydawców i informacje od trolli forumowych współpracujących z Klemensem. Jedni i drudzy mieli swoje strategie i cele, które chcieli osiągnąć. Jedni płacili Klemensowi, a drugim nawet nie trzeba było. Część z nich, podobnie jak Klemens vel Świstak_84.5, dla sobie tylko znanej idei gotowa była zgnoić każdy ciąg liter, który mógł przekazywać dowolną myśl autorską. To była dziwna symbioza, a Klemens był jej uosobieniem. Dzięki istnieniu tych dwóch światów mógł ćwiczyć swój warsztat literacki, a przynajmniej tak mu się wydawało. Jednego był pewny – on nie istnieje bez literatury, a jej popularność zależna jest od niego. Ilekroć to sobie uświadamiał, czuł wielką dumę. Oto on, szara eminencja literatury, wpływał na gusta niezliczonej ilości czytelników. A przynajmniej takie miał wrażenie.

Kółko postępu obracało się leniwie, ale wiedział dobrze, że najprawdopodobniej jego stary rzęch nie połączył się jeszcze wcale z internetem. Znając jego możliwości, Klemens musiał dostosować swój sposób pracy do niego. Gdy tylko go włączał, szedł nastawić wodę na kawę. Gdy była zagotowana, komputer akurat był włączony, ale potrzebował jeszcze kilku minut, by się obudzić. Klemens zawsze wtedy wciskał ikony programu do maila, przeglądarki internetowej i edytora tekstu, a następnie szedł zalać kubek z kawą. Słodził zawsze dwie łyżeczki, dolewał trochę mleka, kilkakrotnie mieszał w obie strony i z dymiącym kubkiem wracał do komputera. Programy były już przeważnie otwarte i mógł zacząć pobieranie maili.

Zaczęły kolejno pojawiać się w jego skrzynce odbiorczej, a kawa przestygła na tyle, że mógł zacząć ją pić małymi łykami. Pierwszy łyk był zawsze najbardziej ożywczy. Wyczekany od wczoraj rozpływał się po języku i rozbudzającym ciepłem rozchodził po przełyku. Ten moment Klemens lubił najbardziej o poranku. A potem zawsze był drugi łyk. Już spodziewany i oczekiwany przez kubki smakowe.