SZYMON

– Zapomniałem portfela. Mieszkam tu blisko. Kilka pięter wyżej.

Ekspedientka zmierzyła mnie wzrokiem, który do tej pory widywałem tylko u klubowych bramkarzy. Jej stara twarz przypominała mi woskową wprawkę pijanej studentki ASP.

– Każdy tak mówi – zamaszystym ruchem wskazała w stronę obwieszonej klekoczącymi kluczami budki z napisem "Ochroniarz". Rozstrzelona czcionka i pomarańczowe litery zapewne miały dodać powagi.

Przełknąłem ślinę, bynajmniej nie ze strachu, lecz aby poczuć chociaż trochę śliny w gardle.

– Musiała mnie tu pani widywać – spróbowałem odwołać się do pamięci kasjerki. – Bywam w tym sklepie średnio co dwa dni. Niemożliwe, żebym był złodziejem.

– Każdy złodziej tak mówi. To się zaczyna od batoników… potem jest woda mineralna. Czytałam o tym w gazecie.

Powstrzymałem się od dosadnego komentarza na temat polskiej prasy. Dolewanie oliwy do ognia mogłoby zupełnie stopić resztki ludzkich rysów mojej rozmówczyni, a takie działanie, chociaż na pewno spodobałoby się Klaudii, chwilowo niespecjalnie byłoby mi na rękę.

– Mogę coś zostawić… – zbyt późno ugryzłem się w język. Mężczyzna w samych slipkach raczej nie miał zbyt wiele do zostawienia, a to, co miał, mogło już budzić pewne emocje.

Kasjerka bezsensownie złapała się za serce, a ja poczułem się jak w teatrze.

– Ekshibicjonista! – I jeszcze raz głośniej – eks-hi-bi-cjo-nis-ta! – wybuchła gniewnie.