OLAF

Odkleiła segregator od swoich ud. Wydał odgłos taśmy odklejanej od lamperii. Został okrągły czerwony ślad. Zawstydzona rozglądnęła się wokoło, bo w Krakowie się rozglądasz i oglądasz, gdy wychodzisz na pole, bacząc na andrusy w autach, cholerne baciary, albo bajoro na Karmelickiej, ćmiąc w goronc szluga i dziamdziając wekę. Ale nikt nie patrzył. Nawet dwie smutne nastolatki z naprzeciwka, lolujące komenty na fejsie. Autobus linii 152 wlókł się ociężale Basztową, a gorące, wilgotne powietrze razem z nim, plus odór potu zabieganych pasażerów jako bonus bez możliwości zwrotu czy odmowy przyjęcia. Pod Bagatelą zrobiło się jeszcze tłoczniej. Ludzie napierali jak Niemcy pod Stalingradem, nawet siedzenie w pozycji embrionalnej nie gwarantowało przeżycia. Myślała o maturze z polaka. II wojna światowa, Nałkowska, Borowski, Grudziński, bydlęce wagony, tułaczka, 152. Nad głową usłyszała strzępki rozmowy.

– Słuchaj, Klaudia, no to było żenujące. Nie wiem, sztuka się kończy, czy co...? Jak można takiego gniota... – syczał do pokrywającego całą niemal twarz smartfona facet pod trzydziestkę. – No tak..., też tak myślałem. Recenzje, ten cały szum, wszystko. Masakra. Jak ją dziabnął tą kielnią, to normalnie wstałem i wyszedłem. Pięć dych w plecy... taka mitręga... czekajże, monopolowy śmignął, mam smaki, wysiadam. Będę za 20 minut.

Oparła głowę o zagłówek fotela i przymknęła oczy. Lekki powiew wiatru z mikroskopijnego lufcika osuszył skórę ud, podniósł rąbek spódniczki i haj dalej, w tłum.