SZYMON

Czyjeś ręce uniosły go i rzuciły na tył samochodu. Ocknął się. Świat wydawał mu się jakby oglądany przez zbite witrażowe szybki. Przetarł oko. Piekło, poza tym czuł w nim piasek. Czyżby spędził większość nocy na plaży?

Budzi się – usłyszał nad uchem. Obraz przed oczami poukładał się w pulchną twarz mężczyzny.

– Są wszyscy poza Lukrecją, agencie Koperze – przemówiło radio.

Szymon złapał się za głowę. Gdzie był, co się stało? Strzępki wspomnień z imprezy były jak rozgałęziające się ślepe uliczki.

– Pan był z nimi, pamięta pan, co się stało? – mężczyzna pokierował jego wzrokiem. Tłum policjantów rozmawiał o czymś z Andrzejem. Szymon kiwnął głową. Po co policja?

- Cosięstałosię? – Przełknął ślinę. Spróbował jeszcze raz.

– Co się się? – Lepiej, ale jeszcze nie o to chodziło.

– Ten też jest zawiany. Trzeba będzie zrobić sekcję Lukrecji – rzucił Koper do radia. – Przyślijcie tu lekarzy. Nie, nie jutro, teraz. Nie róbmy z tego kolejnego sezonu. Cholerni artyści, jakby nie mogli pić kawy i po prostu żreć ciastek.

– Ale ja jadłem ciastka – Szymonowi zebrało się na prawdomówność. – Prawdziwe ciasta z koszmarną wróżbą.

Koper zerknął ku niemu z mieszaniną zainteresowania i ciekawości. Szymonowi zdawało się, że już gdzieś widział tego mężczyznę. Czyżby w telewizji? Może był trochę jak ten Rutkowski, czy coś? Machnął ręką. Ostatnie, co pamiętał, to były jakieś fragmenty słów. Barykady postawili mi pod oknami, wiem, że mam władzę. Wszystko płonie czerwienią.