OLAF

T+0.00

Soczek, szklaneczka, saszetka – obcokrajowiec bez szans w przypadku takiej kombinacji, a ja tak. Soczek malinowy, bo to najbliżej do morwy, za którą przepadam. Zarysem kształtu oczywiście, bo jeśli idzie o smak, to malina w pobliżu morwy nawet nie rosła. Taki żarcik botaniczny. Saszetka, taka piękna, kobieca, a w środku demon. Wszystko się zgadza. Szklaneczka w połowie pełna, w drugiej mniej optymistyczna. Czuję ten ohydny, słony, powodujący niemal natychmiastowy odruch wymiotny, doskonale nieskomponowany z maliną smak płynu do irygacji pochwy. Chwila zastanowienia. Szklaneczka, soczek, jeszcze dwie saszetki. Z trudem wstrzymuję wymioty, choć to i tak lukier w porównaniu z Ayahuaską, albo γ-butyrolaktonem popijanym rumuńską wódką z kartonu.