MAGDALENA

– Smartfony to narzędzie szatana – wycedziła przez zaciśnięte zęby i, nie otwierając oczu, wymacała telefon na prowizorycznym nocnym stoliku, za który służyła postawiona na sztorc szuflada komody. Kiedy jako nadawca nowej wiadomości wyświetlił się Andrzej, jej palec na 4-calowym ekranie zastygł w bezruchu. Od paru tygodni skutecznie wymigiwała się od wysłania mu nowych fragmentów powieści kolaboratywnej, nad którą pracowali zdalnie z ludźmi z całej Polski. W piątek po raz pierwszy mieli się wszyscy razem spotkać na warsztatach w Kołobrzegu, żeby stworzyć wspólną oś fabularną i dokończyć projekt. Magdalena była początkowo sceptycznie nastawiona do tego pomysłu. Już stały kontakt online z siedmioma osobami naraz znacznie przekraczał jej potrzebę socjalizacji. Jej wątły głos sprzeciwu utonął jednak w ogólnej fali entuzjazmu, jaki spotkanie w realu, w dodatku w tak atrakcyjnych okolicznościach przyrody, wywołało wśród pozostałych autorów. Magdalena jakimś cudem wybłagała więc urlop, który de facto się jej nie należał, bo od ponad roku harowała w kawiarni o artystycznych ambicjach na śmieciówce, kupiła bilet i w czwartek od razu po pracy miała jechać na dworzec. Podczas siedmiogodzinnej podróży chciała napisać zaległe fragmenty, żeby po przyjeździe nie świecić oczami przed Andrzejem i móc skupić się na wspólnej pracy. Jej kciuk wciąż jednak nieruchomo tkwił na ikonce koperty. Miała jakieś złe przeczucia. Przecież wszystko związane z wyjazdem już ustalili.

Czego on może ode mnie chcieć? – kołatało się jej po głowie. Ostatnia rzecz, na jaką miała teraz ochotę, to przebijanie się przez kwiecisty styl Andrzeja, żeby zrozumieć, o co mu chodzi. Pomyślała jednak, że może coś się zmieniło w kwestii warsztatów i dwukrotnie stuknęła palcem w szklany ekran.

Szybko przebiegła wzrokiem treść maila, próbując wyłuskać z niego kluczowe informacje. Jej uwagę zwróciły zwłaszcza słowa: DO RANA, OBOWIĄZKOWO, ZALEGŁE FRAGMENTY, WARUNEK WYJAZDU. Magdalena poczuła, że brakuje jej tchu, co biorąc pod uwagę metraż jej pokoju, wynoszący całe 9 metrów kwadratowych, i 30 stopni na zewnątrz nie było niczym nadzwyczajnym. Przyspieszone bicie serca, suchość w ustach i wszystkie pozostałe objawy paniki świadczyły jednak, że coś jest nie tak. Magdalena zerwała się z łóżka i zaklinając swojego wysłużonego laptopa marki Toshiba, którego pieszczotliwie nazywała Tosią, żeby działał szybciej, otworzyła w końcu odpowiedni plik.